Szczęśliwa 13stka!

Szczęśliwa 13stka!

Ta liczba przewija się w moim życiu od jakiegoś  czasu i nierzadko niesie ze sobą ogrom pozytywów.
13stego dnia 3ego miesiąca roku świętuje,  by uczcić początek  wspólnej drogi z człowiekiem, który odkrył przede mną niesamowite zakątki i nieznane rejony południa polski.
To właśnie również 13stego dnia, tym razem lipca, spontanicznie postanowiliśmy nabyć kawałek ziemi z pięknym starym drewnianym domem. Gdzieś na  pogórzu dynowskim, które daje przedsmak pięknych Bieszczadów.

bieszczady

To taka trochę zaskakująca opowieść o urlopie. Wybraliśmy się w góry,  ja i L –  mój Księżycowy Bohater, który trudne decyzje zamienia w banalnie proste. Wybraliśmy się w rejony gdzie jeszcze mnie latem nie było  – w Bieszczady. Dla mnie dziewicze, dla L znane nie od wczoraj. Zjeździł je wzdłuż i wszerz, ba! Nawet mieszkał  za lasem na ukrytym pagórku w sercu Bieszczad  przez paręnaście miesięcy! Bez prądu i bieżącej wody!  Nie obcy mu piękny  widok roztaczający się na zdumiewające połoniny. To był naprawdę udany urlop, ale  wracając do 13stki…. Nadchodził czas powrotu na wyspy – wtedy od kilku lat oboje na stałe mieszkaliśmy w Londynie. Tam zresztą się poznaliśmy i tam toczyło się nasze wspólne życie. Pora była ruszać na północ. W moje rodzinne strony, skąd mieliśmy wylatywać w bliżej nieokreślonym czasie w kierunku Anglii.
Zrobić ok. 600 km zaczynając od bieszczadzkich serpentyn a kończąc w Krainie Tysiąca Jezior  w jeden dzień jest trudne do wykonania. Szczególnie jak nie posiadasz samochodu i zdajesz się na transport publiczny lub autostop. Tym sposobem po drodze, robiąc przystanek w podróży, odwiedziliśmy znajomych na Podkarpaciu –  niedaleko Wisłoka na pogórzu strzyżowskim. Wspominam o tym bo właśnie tam, podczas krótkich odwiedzin  dorwałam pewną książkę, otóż  książka ta mówi o ucieczce na wieś, o parze ludzi którzy postanowili rzucić wszystko i zamieszkać  w Bieszczadach. W tych Bieszczadach w których się co dopiero zakochałam! A tak się składa ze i odwiedzani przez nas ludzie,  jak i autorka  książki to dobrzy znajomi,  których łączy niejedna pasja. Tak wiec historia jeszcze bardziej realistycznie zaczynała rysować  się w głowie. Wiedziałam że L od dawna rozgląda się za skrawkiem ziemi w tej okolicy i wystarczy iskra by marzenie stało się rzeczywistością.
Koniec końców po krótkiej wizycie znajomych,  dotarliśmy na Warmię późnym wieczorem parę dni później.

bieszczady

 

L  od razu po przyjeździe usiadł przed komputerem  i zaczął szukać powrotnego samolotu do Wielkiej Brytanii. I jak to miał w zwyczaju, sprawdzał te swoje ogłoszenia ze skwarkami ziemi  i sprzedażą  działek z domami, a to gdzieś na roztoczu, a to na Podkarpaciu. Woła mnie i pokazuje – patrz – dwie oferty, jedna w okolicach Dynowa, druga Brzozowa  – może zadzwonisz jutro się zapytać, bo Ty lepiej gadasz? Tak, zadzwonię  –  powiedziałam i pomyślałam że to wszystko dzieje się nie bez powodu.  Zadzwoniłam dwa dni później, w środę, musiałam dojrzeć do tej rozmowy.  Jedna działka zła. Nie uzbrojona, problem z droga dojazdowa – w sensie że nie istnieje na mapie i trzeba przez pole sąsiadów, ale oni pozwalają, a do tego inne problematyczne drobnostki. Po pierwszym telefonie zaczęło do mnie docierać tak na serio co my właściwie robimy. Zadzwoniłam  pod drugi numer.
Czy aktualne – Tak. A czy można przyjechać zobaczyć?  – Można, ale to dopiero za tydzień w środę mogę pokazać dom od środka . A czy można przyjechać z namiotem i rozejrzeć się po okolicy parę dni wcześniej?  –  Proszę bardzo.

No to jedziemy znów na wycieczkę! Ahoj przygodo!

Jedziemy z namiotem, mamy adres i jedno zdjęcie z ogłoszenia, widać że z przed jakiś minimum 10-15 lat. Znowu jedziemy  przez cala Polsce w dół na południe, na prawie sam koniuszek mapy tam gdzie kiedyś ktoś narysował kreski dzielące Karpaty. No może nie na sam koniuszek – ale dla mnie koniec świata!
Po niezłych kombinacjach , z przesiadką w stolicy, na którą nie zdążyliśmy i nieplanowaną wizytą w parku znaleźliśmy się w końcu  na Podkaropaciu. Teraz od celu dzielił nas 10 km marsz do docelowej kropeczki na mapie. Gdy już do niej dotarliśmy wtedy  to zaczęły się schody. Mieliśmy  tylko adres i żadnych wskazówek – tylko ten adres i wcześniejszy widok z lotu ptaka na Google maps, street view tam nie dochodził, ale o to zawsze nam chodziło. Mapa okazała się lichą pomocą, bo dom widać z góry, ale jak do niego dojść już niewiadomo. Z pomocą przyszła Pani która leżała na ławce pod czerwonym domem. Pytając się o podany adres usłyszeliśmy : – Chcecie to kupić hahahahaha! Tam pokrzywy większe od komina a chrząszcze wam dupy zjedzą! A idźcie, idźcie hahaha! I podała nam wskazówki najłatwiejszej drogi do celu.

No i poszliśmy. Asfaltem, zanim się nie skończył, a potem ubitą polną drogą.
Jest. Stoi. Piękny, drewniany. Ale coś tu nie gra…. To chyba jednak nie tu, to nie wygląda jak na zdjęciu hmm… No niby nr domu się zgadza, ale wygląda jakby ktoś tu mieszkał. Wykoszone i kury chodzą, a miał był dom zarośnięty chaszczami… Okazało się, że przez telefon otrzymaliśmy zły adres. Do dzisiaj nie jestem pewna czy to na pewno nie przez pomyłkę. W domu pod który dotarliśmy na początku mieszka Pani Zosia – wspaniała istota mieszkająca sama na tym przysiółku wioski. Owa Pani to dobra znajoma właścicielki działki, którą byliśmy zainteresowani. Pani Zosia podała nam wskazówki jak iść dalej, ubitą drogą, zanim ta się nie skończy, dalej przez drogę wśród drzew, a potem przez pola. I właśnie w ten sposób, jak się potem okazało, dotarliśmy do naszej oazy spokoju, naszego domu.

Trzeba poczuć to miejsce

 

Spędziliśmy pod namiotem  3 dni. W ciągłym kontakcie z właścicielką i dowiadując się różnych niezbędnych rzeczy takich jak numer działki, numer księgi wieczystej, czy pod danym adresem jest ktokolwiek zameldowany, czy faktycznie ta droga dojazdowa jest drogą gminną, czy na teren który nas interesuje nie znajduję się teren pod uproszczony plan lasu lub innych dziwnych rzeczy o których nie miałam pojęcia, że trzeba pamiętać przy zakupie domu z działką. Wszystkie te wskazówki dostaliśmy od znajomej,  znajomej, która jest notariuszem i która była w gotowości nas ewentualnie przyjąć na dniach. Poinstruowała czego musimy się dowiedzieć sami i w jakich urzędach, a co zostanie nam udostępnione przy obecności właścicieli. Zbierając informacje i niezbędne dokumenty, czekaliśmy na przyjazd osoby, która odkryje przed nami wnętrze chaty. W międzyczasie zwiedzaliśmy okolicę i sprawdzaliśmy jak to miejsce na nas wpływa, czy je „czujemy” tak jak trzeba.

Intuicja nie zawiodła

Gdy Pani Ewa przyjechała z kuzynką i podczas rozmowy oprowadzała nas po domu, my już wiedzieliśmy że to jest to. Byliśmy zdecydowanie zdecydowani. Cały logistyczny plan opracowaliśmy już wcześniej – co i jak żeby zdarzyć jednego dnia wszystko załatwić. Wszystko poszło sprawnie i naciągając nieco godziny pracy Pani Notariusz udało się!!!

Klucze były nasze!!! <3

 

0 0 votes
Article Rating

Viola S.

Zbliżająca się do 30stki niebieskowłosa posiadaczka paru tatuaży. Wegetarianka szanująca życie wszelkich stworzątek. Istota o upartej duszy, nie lubiąca zamykania się w szufladkach oraz wszelkich normach tego pokęconego świata. Dodatkowo miłośniczka podróżowania i fotografii.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments